Prawie trzy lata temu wpadłyśmy z Kasią Nowicką na pomysł, żeby zrobić naszym jamnikom zdjęcia na lawendowym polu... Wydawało nam się to jednak nierealne, dlatego znalazłyśmy inny „fioletowy” plener na Mazowszu – imponujące wrzosowiska. Efekty zdjęciowe naszej wyprawy można było oglądać w Nowinkach z 3 września 2014 roku. Spacer ten powtórzyłyśmy w zeszłym roku (Nowinki z 3 września 2016). Wiedziałyśmy już jednak o kilku lawendowych plantacjach w Polsce i tego lata nie zamierzałyśmy odpuścić. Pisałyśmy i dzwoniłyśmy do właścicieli tych pól, pytałyśmy, kiedy lawenda będzie w pełnym rozkwicie... Ostatecznie postanowiłyśmy odwiedzić miejsce o nazwie Przystanek Lawenda na przedmieściach Płocka. Wysoka odmiana tej rośliny Grosso miała wyglądać najefektowniej w zeszłym tygodniu, ale pogoda nie dopisała i zaplanowaną wyprawę odłożyłyśmy na ten tydzień. Wszelkie aplikacje mobilne i inne prognozy pogody wskazywały, że jedynie czwartek ma być słoneczny, padło więc na ten dzień.
Umówiłyśmy się w Płocku o 13, ale rano prognozy się zmieniły, padało, a dokładnie na godzinę naszego spotkania nad polem lawendowym zapowiadano początek burz z piorunami, a potem deszcz do wieczora. Cóż było robić? Wiedziałyśmy, że to ostania chwila na zobaczenie plantacji lawendy, bo zostały na niej już tylko dwie grządki tych kwiatów, które mialy być w najbliższą sobotę ścięte. Czyli jak nie teraz to dopiero za rok. Zdecydowałyśmy się jechać, wbrew zdrowemu rozsądkowi – Kasię czekały dwie godziny drogi, mnie ponad półtorej, a na niebie zbierały się coraz bardziej czarne chmury. Kiedy dojechałyśmy na lawendowe pole, było szaro i kropił deszcz. Śpieszyłyśmy się, by zdążyć zrobić chociaż kilka zdjęć na pamiątkę. Między grządkami usadzałyśmy kolejno nasze psy. Pozowały: El-Maraya, Shangri-La i Dalaya Lizus Maksimus.
Naszym jamnikom długowlosym trudno było skupić się na pozowaniu. Rozpraszał je nie tylko zapach, ale i odgłosy owadów oraz gromady kolorowych motyli. Byłyśmy jednak wyposażone w wiele atrakcyjnych dla psów przysmaków i usadzałyśmy jamniki przy kolejnych, mniej i bardziej efektownych kolorowych krzaczkach.
Basim prezentował się na tle lawendowego krzaczka jak paw z rozłożonym ogonem.
Shangri-La, Dalaya i El-Maraya wyglądały zaś, jakby siedziały na tle rozłożystego wachlarza.
W pewnym momencie zorientowałyśmy się, że przestało kropić i nie zanosi się na burzę. Z zapałem robiłyśmy więc kolejne zdjęcia.
Aż nagle... wyszło słońce! Było to tym dziwniejsze, że w trakcie sesji dostawałyśmy informacje od znajomych, że w innych rejonach pada. Burza przeszła też nad Warszawą, nam zaś pogoda sprawiła bardzo miłą niespodziankę. Zdjęcia na romantycznej ławeczce były więc robione już nie pod szarym, ale pod błękitnym niebem, w promieniach słońca.
Próbowalyśmy też zrobić wspólne zdjęcie całej piątce spacerowiczów, ale okazało się to niełatwe. Od lewej: El-Maraya, Shangri-La, Dalaya, Basim i Sara.
Do wspólnego zdjęcia wróciłyśmy jeszcze na koniec, ale zrobiło się upalnie. Jamniki dyszały i miały języki na wierzchu albo mrużyły oczy od słońca. Udało się zrobić jedyną fotkę, na której żaden pies nie ma zamkniętych oczu.
Na tym postanowiłyśmy zakończyć sesję, bo naszym jamnikom coraz bardziej przeszkadzało słońce i wysoka temperatura. Zorientowałyśmy się, że wcześniejsza pochmurna pogoda, której tak się obawiałyśmy, okazała się naszym przymierzeńcem. Psy dużo chętniej wówczas pozowały, ale także miały więcej energii i chęci do zabawy. Teraz marzyły tylko o tym, by położyć się w cieniu. Z kolei na lawendowe pole zaczęli przyjeżdżać ludzie...
Nasza poranna decyzja, by wyruszyć do Płocka, mimo kiepskich prognoz, była słuszna także z tego powodu, że zapowiedzi burz i kilkugodzinnych opadów odstraszyły potencjalnych odwiedzających. Byłyśmy wśród lawendy same z naszymi psami. Gdybyśmy trafiły na dzień, kiedy gości jest więcej, dużo trudniej byłoby nam zapanować nad rudym stadkiem.
Bardzo dziękujemy właścicielom Przystanku Lawenda za życzliwość i tolerancję dla naszej sfory, która buszowała w fioletowym ogrodzie. Jamniki z wielką radością bawiły się w chowanego wśród krzaków lawendy, szczegolnie Dalaya i El-Maraya, ale i cała reszta zaglądała w różne zakamarki, co chwilę też poszczekiwały. Za to do domu przywiozły na swoich futerkach przepiękny zapach lawendy. Były wyraźnie bardzo usatysfakcjonowane tym niecodziennym seansem aromaterapii.