Lizuskowe szczenięta jamników długowłosych króliczych stają się już kontaktowymi pieskami. Ostatni tydzień był dla nich prawdziwie przełomowy: mają za sobą pierwsze posiłki z miseczek (jadły z dużym apetytem, choć jeszcze trochę czasu musi minąć, nim opanują zasady zachowania się przy stole, bo wchodziły w swoje jedzenie łapkami), zaczęły wypełzać z legowiska, aby załatwiać swoje potrzeby, merdają ogonkami, a dwa maluszki potrafią już rozdawać „lizuski”. Wszystkie bardzo się zmieniły i zaczyna być wyraźnie widać, jakie mają charaktery. Mogę już całą czwórkę oficjalnie przedstawić. Zdjęcia były robione przedwczoraj, czyli szczenięta miały wtedy 26 dni.
Piesek nazywa się Eden, czyli raj. Imię jego mamy, Shangri-La, również oznacza raj (tybetańską krainę szczęśliwości), nawiązanie jest tu więc oczywiste. Sam Eden zaś sprawia wrażenie pieska, któremu nic do szczęścia nie brakuje. Cichutki, lubi „dobrze zjeść”, a kiedy ma pełny brzuszek, śpi z błogim wyrazem mordki. Robi poważne minki, jakby był groźnym psem o mocnej pozycji w stadzie, co – biorąc pod uwagę jego rozmiary – jest naprawdę rozbrajające.
Najjaśniejsza suczka dostała japońskie imię Emiko. Znaczy ono 'błogosławieństwo, piękno, dziecko', inaczej mówiąc: błogosławione piękne dziecko. Emiko od urodzenia jest wyjątkowa i zwraca uwagę, nie tylko niecodziennym kolorem, ale i charakterem. Niesamowita z niej spryciula. Choć była przez długi czas najmniejsza z miotu, zawsze potrafiła dopchać się do jedzenia. Teraz, kiedy dostaje swoją porcję musiku dla szczeniąt z malutkiej miseczki, jako jedyna w pełni koncentruje się na posiłku. Rodzeństwo robi sobie przerwy, wraca do jedzenia kilka razy, a ona pałaszuje swoją porcję i wylizuje naczynie z... japońską precyzją. Ma też w tej chwili najdłuższe uszy i najbogaciej owłosione, zaczynają się na nich pojawiać loki.
Z przydzieleniem imion pozostałym dwóm suczkom chwilę się wahałam. Dylemat, którą jak nazwać, rozwiązał się samoistnie, w momencie, kiedy jamniczka z czerwoną tasiemką zaczęła, jako jedyna, ciągle wychodzić z kojca. Zdecydowanie szybciej stała się ciekawa świata niż rodzeństwo. Mało tego – bardzo spodobało jej się bycie noszoną na rękach i ogladanie otoczenia z wysokości. Nazwałam ją więc Elsu-La, indiańskie imię Elsu znaczy bowiem "latający sokół", a ponieważ jest to imię męskie, dodałam do niego cząstkę -La. W językach romańskich sylaba ta pełni funkcję rodzajnika oznaczającego, że słowo odnosi się do płci żeńskiej. Czastka -La to również nawiązanie do imienia mamy Shangri-La. Imię Elsu jest poza tym skrótowcem od słów 'Eli suczka'.
I na koniec suczka z żółtą tasiemką. Cichutka, przymilna. Urodziła się jako największa, a teraz jest najmniejsza w miocie. Ma słodką mordeczkę, jako pierwsza zaczęła machać z radości ogonkiem i zauważać zabawki. Dostała imię El-Maraya. Bardzo długo czekało ono na odpowiednią właścicielkę. Pierwotnie tak miał brzmieć przydomek mojej hodowli, ale FCI (Międzynarodowa Federacja Kynologiczna) wolało zarejestrować nazwę Lizus Maksimus. Obiecałam sobie jednak kiedyś, że w miocie E tak nazwę jedną z suczek. A jest to skrótowiec od trzech imion: mojego (Ela), mojego męża (Mariusz) i naszej najstarszej suczki, założycielki rodu Lizusów, czyli Aluzji, na którą w domu mówimy Aja. Nazwa El-Maraya jako hodowla miała nawiązywać do tytułu jednego z moich ulubionych fimów „Himalaya”.
A poniżej El-Maraya i Elsu-La, które bardzo często przebywają w swoim towarzystwie i przytulają się do siebie. Emiko za to chętniej zadaje się z bratem.
Na zdjęciach poniżej z lewej El-Maraya z mamą, a z prawej – Emiko, Eden i El-Maraya.
Shangri-La jest bardzo opiekuńczą mamą. Babcia Aluzja nie dostała jeszcze zgody na zabawy z wnukami, choć bardzo ma na to ochotę, za to Basim został zaakceptowany jako niania już od pierwszych dni. Na zdjęciach poniżej Basim i Eden oraz Basim i Elsu-La.
Dodatkowe informacje o szczeniętach w zakładce Miot E.